Ile dotyków dłoni…
Ile zachodów słońca…
Ile pięknych twarzy...
Ile drzew, co wyciągały do mnie dłonie,
przeoczyłem...
Nie chcę już nigdy zamknąć oczu.
(Strach. Strach. Strach.)
Nie chcę się już bać. Czego? Sam stwarzam strach...
Widzieć, jak płyną chmury,
tłum, a w nim ja, ty, on, ona, ono.
Promienie słońca na okruchu szkła,
na twojej twarzy.
Powiew wiatru, który przewiewa mnie
i który zabiera mnie do tego wszystkiego,
w czym ukazuje się życie
na moment, dwa
i odchodzi.
W tym wszystkim, tym wszystkim
być. Zobaczyć i nauczyć się.
A potem...
How many touches of a hand…
How many sunsets…
How many beautiful faces…
How many trees that stretched their arms to me,
I missed…
I don’t want to close my eyes ever again.
(Fear. Fear. Fear.)
I don’t want to be afraid anymore. Of what? I create my own fear…
To see how the clouds flow,
the crowd, and in it me, you, he, she, it.
The sunrays on the shard of glass,
on your face.
A gust of wind that swirls through me
and leads me to all this
in which life appears
for a moment, two
and leaves.
In all this, to be
all this. To see and to learn.
And then…